Podstrony
- Strona startowa
- Iskry z popiołów nieznane opowiadania XIX wieku
- Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadania
- Lem Stanislaw Ratujmy kosmos i inne opowiadan
- Lovecraft H.P 16 Opowiadan (www.ksiazki4u.prv
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania
- Kiryl Bulyczow Nowe Opowiadania Guslarskie
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania (2)
- Skradzione marzenia Lewis Susan
- (25) Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik i ... Skarby wikingów tom 1
- Brayfield Celia Książę
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bless.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sanzo nie miał laski.Początkowo kroczył śmiało, tak jak wtedy kiedy szedł z Lishą,ale potem zwolnił, najwyrazniej tracąc odwagę.Przez pewien czas szło mu dobrze i Li-sha usłyszała, jak gwiżdże przez zęby jakąś wesołą melodię.Kiedy zszedł ze Wzgórzai znalazł się na głośniejszych ulicach, gdzie nie słyszał echa, zaczął się wahać, straciłorientację i zle skręcił.Lisha szła blisko za nim.Ludzie patrzyli na nich.W końcu Sanzozatrzymał się i Lisha usłyszała, jak rzuca w powietrze pytanie: Czy to ulica Bargay?Jakiś zbliżający się do niego mężczyzna popatrzył zdziwiony i powiedział: Nie, odszedł pan od niej bardzo daleko.Ujął Sanzo pod ramię i skierował go we właściwym kierunku, dając mu wskazówkii pytając, czy jest niewidomy i czy stracił wzrok w fabryce czy na wojnie.Sanzo odszedł,ale zanim dotarł do następnej przecznicy, zatrzymał się na dobre.Lisha dogoniła goi w milczeniu wzięła pod rękę.Oddychał bardzo ciężko, niczym wyczerpany biegacz. Lisha?41 Tak.Chodzmy.Początkowo nie mógł ruszyć się z miejsca, nie mógł zrobić kroku.Poszli powoli, chociaż deszcz przybierał na sile.Kiedy dotarli do domu, Sanzo wy-ciągnął rękę i dotknął cegieł obok drzwi; upewniwszy się, że są na miejscu, odwrócił siędo Lishy i rzekł: Nie przychodz już więcej. Dobranoc, Sanzo odparła. To nie ma sensu, rozumiesz? powiedział i ruszył na górę.Lisha poszła dalej, do swoich drzwi.Przez kilka dni chodził do sklepu meblowego po południu i zostawał tam do pózna,nie przychodząc do domu na kolację.Potem przez pewien czas nie miał żadnych na-praw i zaczął chodzić póznym popołudniem do parku.Robił to dalej, kiedy zaczął wiaćzimowy wschodni wiatr, przynosząc z sobą deszcz, deszcz ze śniegiem i rzadki, wilgot-ny, brudny śnieg.Kiedy zostawał cały dzień w mieszkaniu, wzbierała w nim nerwowanuda; drżały mu ręce i tracił czucie w palcach, nie potrafił powiedzieć, co w nich trzymai czy w ogóle coś ma w ręku.To wyganiało go na dwór na coraz dłuższe spacery, aż pew-nego dnia wrócił z bólem głowy i kaszlem.Gorączka trzęsła nim przez tydzień i sprawi-ła, że ilekroć pózniej wychodził, padał ofiarą kaszlu i kolejnej gorączki.Ta słabość, głupota słabego zdrowia przynosiły mu ulgę.Gorzej jednak było z Sara.Teraz musiała przygotowywać śniadanie dla niego i dla Volfa oraz płacić za specyfiki naból głowy, który czasami był tak mocny, że Sanzo aż krzyczał.Nocą budziła się, kiedykasłał.Przez całe życie ciężko pracowała i poprawiała sobie samopoczucie zrzędzeniemi narzekaniem, teraz jednak nie chodziło o pracę, tylko o jego obecność, stałą obecnośćskupionego, niespokojnego, niewidomego człowieka, który nic nie robi i nic nie mówi.To złościło ją do tego stopnia, że krzyczała na biednego Albrekta po drodze do sklepu: Nie wytrzymam, nie mogę mieszkać z nim w jednym domu!Jedynym, który uciekł tej zimie, był stary Volf.Kilka dni przed Bożym Narodzeniemwyszedł z dziesięcioma kronerami, które Sara dawała mu co miesiąc z jego renty, wróciłz butelką i wszedł na trzecie z czterech pięter.Atak serca powalił go na podeście, gdzieznaleziono go w godzinę pózniej.Ułożony w trumnie wyglądał na większego, niż byłw rzeczywistości, a jego twarz, skupiona i niewidząca, była mroczniejszą wersją twa-rzy jego syna.Na pogrzeb, przez który Chekeyowie się zadłużyli, przyszli wszyscy starzyprzyjaciele i sąsiedzi.Byli tam i państwo Benat, ale Sanzo nie słyszał głosu Lishy.Sanzo przeprowadził się z holu do pozbawionej okien sypialni ojca i wszystko zaczę-ło się toczyć jak dawniej.Sarze było trochę lżej.W styczniu jeden z młodzieńców Evy, farbiarz w fabryce Fermana, być może znie-42chęcony konkurencją, zaczął się rozglądać i zobaczył Lishę.Jeśli ona też go zobaczyła,to nie odczuła ani strachu, ani zainteresowania; kiedy jednak zaprosił ją na spacer, nieodmówiła.Była spokojna i uległa jak zawsze, w niczym się nie zmieniła, tyle że bardziejzaprzyjazniła się z matką.Rozmawiały jak równe sobie i pracowały jak partnerki.Mat-ka z pewnością widywała owego młodzieńca, ale nic na jego temat nie mówiła ani Li-sha nie wspominała o nim, poza rzadkimi stwierdzeniami, że po kolacji wychodzi z Gi-vanem.Pewnej marcowej nocy wiatr wiejący z zamarzniętych wschodnich równin ucichł,a z południa przyszedł wilgotny powiew.Deszcz zrobił się ciepły i gęsty.Rano międzykamieniami brukowymi na podwórku pojawiły się pierwsze chwasty, woda przelewałasię z hałasem w miejskich fontannach, głosy na ulicach niosły się dalej, a na niebo wy-płynęły błękitnawe chmurki.Tego wieczoru Lisha i Givan wybrali się na jedną z trasrakavskich kochanków: wyszli przez Wschodnią Bramę i poszli do ruin wieży strażni-czej, gdzie na zimnie i w blasku gwiazd Givan poprosił, by za niego wyszła.Spojrzałana wielką ciemność Wzgórza i równin, wróciła spojrzeniem do świateł miasta na wpółukrytego za zniszczonym murem.Nie odpowiadała przez dłuższy czas. Nie mogę rzekła. Dlaczego?Potrząsnęła głową. Byłaś w kimś zakochana, on odszedł albo już się z kimś ożenił, albo coś poszło nietak.Poprosiłem cię, wiedząc o tym. Dlaczego? zapytała z bólem w głosie.Odpowiedział jej bez ogródek: Bo to już się skończyło i nadszedł mój czas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]