Podstrony
- Strona startowa
- Iskry z popiołów nieznane opowiadania XIX wieku
- Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadania
- Lem Stanislaw Ratujmy kosmos i inne opowiadan
- Lovecraft H.P 16 Opowiadan (www.ksiazki4u.prv
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania
- Kiryl Bulyczow Nowe Opowiadania Guslarskie
- Conrad Joseph Tajfun i inne opowiadania (2)
- Koontz Dean R Maska
- Cook Robin Dewiacja (2)
- Burroughs Edgar Rice Ksiezniczka Marsa
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- epicusfuror.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystkich jakoś dziwnie podnieciła ta wiadomość.Matylda Nogajec zaraz podbiegła do sąsiednich drzwi, gdzie stali jacyś ludzie w otoczeniu gromadki dzieci, zapewne U.B.Kotowscy, i patrząc na mnie mówiła coś do nich z ożywieniem, a potem U.B.Kotowscy do niej.I zaraz podszedł do mnie jakiś pan w rogowych okularach i pąsowej bonżurce, zapewne dr praw Walenty Kubej, i przyjrzał mi się z bliska, zdejmując okulary, a potem zaczął szeptać poufnie z panem Eugeniuszem Żytko.A dzieci U.B.Kotowskich szły za mną z otwartymi ustami i wiedziałem już, że odprowadzą mnie do samych drzwi profesora.— To tam, w końcu przedpokoju — powiedziała dziewczynka o bladych oczach i zaczęła podskakiwać na jednej nodze.— To tam, w koń-cu przed-po-ko-ju — wyrecytował jej mniejszy brat.Wciąż szli za mną.A starsi patrzyli ciekawie.Oblało mnie gorąco.Zrozumiałem, że wszystko na nic.Zupełna klapa.Nie mogę przecież na oczach tych okropnych ludzi otworzyć kluczem drzwi profesora.Cały plan spalił na panewce.Poza tym przeraziło mnie jeszcze jedno.Dlaczego nikt z tych wścibskich współlokatorów nie powiedział, że profesora nie ma w domu? Czyżby wbrew naszym przypuszczeniom nie poszedł na koncert? Co za pech!Postanowiłem wycofać się czym prędzej, zawróciłem gwałtownie i rzuciłem się w kierunku drzwi wyjściowych.— To ja przyjdę innym razem — wykrztusiłem zadyszany.Ale oni widać wzięli moje nagłe spłoszenie za objaw nieśmiałości, bo zaprotestowali gwałtownie.— Gdzie pan chce uciekać, młody człowieku? — zaśmiał się Eugeniusz Żytko.— Profesor przecież czeka na pana.— Czeka na mnie? — wyjąkałem i chciałem przedrzeć się przez kordon lokatorów, naprawdę już przerażony, ale aktor wziął mnie pod rękę i zaczął prowadzić pod drzwi profesora.— Profesor czeka na pana — powtórzył — teraz już rozumiemy, dlaczego dziś nie poszedł na swój czwartkowy koncert.Zgłupiałem, zupełnie oszołomiony tą wiadomością, i temu oszołomieniu prawdopodobnie należy przypisać fakt, iż dałem się potulnie jak cielę podprowadzić pod same drzwi profesora.— No i mają państwo dzisiejszą młodzież — uśmiechnął się za okularami dr praw Walenty Kubej — co za nieśmiałość.Jakie to nerwowe pokolenie.Tymczasem pani Matylda Nogajec już zastukała do pokoju Rezusa i nie czekając na odpowiedź, uchyliła drzwi:— Ma pan tego swojego gościa, sąsiedzie Rzeziński — powiedziała i dosyć energicznie, jak na niewiastę, wepchnęła mnie do środka.Stanąłem przy drzwiach ogłupiały i niezdolny do wypowiedzenia choćby jednego słowa.Musiałem być zdrowo przerażony, skoro w pierwszej chwili zdawało mi się, że Rezus siedzi na antycznym trójnogu z kutego żelaza, podobnym do tego, na jakim w Delfach siadywała Pytia.Widziałem kiedyś taki na ilustracji.Ale to było złudzenie.Postać, którą brałem za Rezusa, była po prostu popiersiem Archimedesa stojącym przed lampą z abażurem, a trójnóg — podstawą tejże lampy.Pomału oczy moje przyzwyczaiły się do półmroku i zacząłem rozpoznawać dalsze szczegóły pokoju.Było to duże locum zastawione meblami podobnymi do tych, jakie widziałem w Muzeum Narodowym.Trzy jego ściany aż po sufit zajęte były przez półki z książkami.Czwarta — wygięta półkoliście — tworzyła rodzaj wnęki, oddzielonej od reszty pomieszczenia na pół zasuniętą kotarą, spoza której wyglądało coś, co przypominało równie dobrze maleńką kuchenkę jak laboratorium — i, jak się zdaje, pełniło jedną i drugą funkcję.Lecz gdzież jest profesor? Na próżno się rozglądałem.Dopiero, gdy usłyszałem jego głos, dostrzegłem za kręgiem światła lampy, w cieniu starego filodendrona, drobną postać, leżącą na szezlongu i szczelnie owiniętą w pled jak mumia.— Kto to? — zapytał, nie odwracając głowy, słabym, zmęczonym głosem, zupełnie niepodobnym do tego, jaki znałem ze szkoły.— Męczyk — odpowiedziałem.— Męczyk? — powtórzył, jakby wciąż jeszcze nie rozbudzony ze snu.— Uczeń pana profesora.— Mój uczeń? — Rezus odwrócił gwałtownie głowę i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.— Z klasy ósmej B — dodałem.Rezus uniósł się na poduszkach.— Czekaj no, to ty jesteś tym ananasem, który na lekcji pani Krawczykowej udawał trupa?— Tak, to ja.— To ty na przerwach uprawiasz dżudo?— To ja — przyznałem blady.— A zatem jesteś Puzonem we własnej osobie — ożywił się, jakby nie wiadomo dlaczego ucieszony.— Tak, to ja jestem Puzonem — odparłem z całą godnością, na którą się mogłem zdobyć w tym momencie, choć czułem, że zimny pot spływa mi po plecach.Nie ma szans.Przepadłem z kretesem.Co za fenomenalna pamięć.Zapamiętał wszystko.No, teraz mnie zrobi na szaro.Odruchowo spojrzałem na wielką kątownicę kreślarską, wiszącą nad posłaniem, tam gdzie dawniej szlachta wieszała strzelby i miecze.— No, to przybliż się, niegodziwcze, niechże ci się przypatrzę — powiedział Rezus.Zawahałem się.— No, śmiało! — uniósł abażur lampy.Ruszyłem ze ścierpniętą skórą, gotów w każdej chwili wziąć nogi za pas.Nie spuszczałem z oczu trójkątnej twarzy Rezusa.Z bliska, w żółtym świetle, wydawała się bardzo stara i pomarszczona.Patrzyłem na wyostrzone rysy profesora, na jego oczy przygasłe i zapadnięte, i po raz pierwszy pomyślałem: nie jest wieczny, ani niezniszczalny.Jest śmiertelny.jak mój dziadek, który umarł na wiosnę, jak wszyscy.Dziwne, że dotąd nie zwróciłem na to uwagi.A potem zaraz pomyślałem z ulgą, że jeśli Rezus jest chory, to nie będzie tej klasówki, a ja nie będę musiał wysilać się na „akcję”.Postanowiłem się upewnić i przezwyciężając nieśmiałość zapytałem cicho:— Pan profesor jest chory?— Tak jakby, mój chłopcze — odrzekł słabym głosem — dlatego mnie zastałeś.Zapewne nie wiedziałeś, że w czwartki już od lat chodzę do filharmonii.Ale dzisiaj poczułem się gorzej.Przypomniałem sobie, co mówił woźny Plesiński i zrobiło mi się nieprzyjemnie.Czyżbyśmy naprawdę zmogli wielkiego Rezusa?— Ale.ale to chyba nie z naszego powodu pan profesor poczuł się gorzej? — zapytałem niespokojnie.— Oczywiście, że nie — Rezus patrzył na mnie uważnie.— Jesteście zbyt zarozumiali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]