Podstrony
- Strona startowa
- Robert Cialdini Wywieranie wplywu na ludzi. Teoria i praktyka
- Cialdini Robert Wywieranie wpływu na ludzi
- wywieranie wplywu na ludzi, robert cialdini
- Tokarczuk Olga Podroz ludzi Ksiegi
- Masterton Graham Podpalacze Ludzi t.1 (SCAN dal
- Masterton Graham Podpalacze Ludzi t.1
- Podpalacze ludzi t.2
- Gaardner Jostein Swiat Zofii
- Jordan Robert Oko swiata cz 2
- Morris West Arcydzielo (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- slaveofficial.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otto i Helmwige w dalszym ciągu stali tam, gdzie ich pozostawił, jedynie mężczyzna osłonił sobie oczy kościstymi dłońmi.Nagle stopy zabolały Boba tak bardzo, że począł krzyczeć na głos i przeskakiwać z nogi na nogę.- O Jezu! Palę się! - wrzeszczał.- O Jezu! Co wyście ze mną zrobili?Padł na ziemię i szarpnął za sznurówki znoszonych tenisówek.Dziurkami oraz bocznymi otworkami wentylacyjnymi wydobywał się dym.Jego stopy paliły się naprawdę!Ciężko dysząc z bólu i wysiłku, ściągnął tenisówki i dymiące odrzucił w drugi koniec parkingu.Boże słodki, ta cała Helmwige nieźle mu dołożyła! Nawet skarpetki były przepalone! Lecz nim zdążył wstać, obie stopy zajęły mu się prawdziwym ogniem, rozbłyskując i sycząc niczym świece woskowe.Zaryczał z bólu i spróbował stłumić ogień gołymi rękami.Lecz w następnej chwili również i one zajęły się płomieniem i poczęły buzować z nie mniejszą wściekłością.- Pomocy! - wrzeszczał Bob.- Palę się! Pomocy! Lecz Otto i Helmwige nawet nie drgnęli.Otto pozostał z dłońmi przyłożonymi do oczu, jak gdyby rozmyślał na jakiś błahy temat, powiedzmy, jaki prezent urodzinowy wybrać dla siostrzeńca albo co zjeść na lunch.Helmwige najzwyczajniej przyglądała się z ramionami skrzyżowanymi na piersiach - nie tyle bez litości, co raczej bez specjalnego zainteresowania, jak gdyby palących się ludzi widywała codziennie.Bob usiłował podnieść się na kolana widząc, jak ręce trawi mu żywy ogień.Z początku ból w tlących się palcach rąk i nóg był nie do zniesienia, lecz później stracił w nich czucie, ból zaś opasał mu nadgarstki i kostki.Nie zdawał sobie sprawy, iż ogień wypalił zakończenia nerwów, a oparzenia dłoni i stóp sięgają szóstego stopnia, co oznacza całkowite zniszczenie tkanki.„Nie mają zamiaru mi pomóc - pomyślał z wszechogarniającym bezwładem.- Będą tam stać i przyglądać się, jak płonę”.Na kolanach powlókł się dalej.Język ognia, oderwawszy się od płonących stóp, polizał mu plecy i nagle jego spodnie oraz tył skórzanej kurtki zajęły się płomieniem.„Mój tyłek, o Boże, mój tyłek się pali”.Widział swego pontiaca zaparkowanego w odległości zaledwie pięciu metrów.Malowane farbą zderzaki, postrzępiony materiał dachu.Pod siedzeniem była gaśnica, gdyby udało mu się tylko.Gorejąc wlókł się na kolanach w stronę samochodu.Penitent pełen żaru, człowiek, który pochyla się w płomieniach w stronę swojego Boga.Nagle pojął, iż odkąd ujrzał w Sajgonie palącego się mnicha, przez cały czas pisane mu było umrzeć w ten właśnie sposób.Była to jedna z owych krętych dróg przeznaczenia, na którą musiał wstąpić w momencie, gdy na drodze do Cholon wyskoczył z samochodu i próbował powstrzymać mnicha przed dokonaniem tego, co tamten uważał za słuszne.Na Rosecrans Street, w odległości zaledwie dziesięciu metrów, w jedną i drugą stronę śmigały samochody i autobusy.O czym myśleli ich pasażerowie widząc na parkingu płonącego człowieka, nie śmiał nawet zgadywać, nikt w każdym razie się nie zatrzymał.„Popatrz, Morton, tam się ktoś pali!" „Nie zwracaj uwagi, kochanie, to nikt z naszych znajomych".Plecy Boba paliły się teraz wściekłym ogniem, a języki płomieni sięgały mu pomiędzy nogi.Zatoczył się na kolanach do przodu.Zdawało mu się, że przestało go boleć, nie miał pojęcia dlaczego.Było to niczym klęczenie w podmuchach bardzo gorącego wiatru, tylko tyle.Nieomal zabawne.Udało mu się dotrzeć do samochodu i pomagając sobie łokciem podciągnąć się do poziomu drzwi.„Gaśnica, gdzie jest gaśnica, zaraz ją wyciągnę i wszystko jeszcze będzie dobrze".Sczerniałą dłonią chwycił za klamkę.„Dzięki Ci, Panie Boże, że zamki są wyłamane - żadną miarą nie zdołałbym przekręcić kluczyka".Pociągnął do siebie i drzwi się otwarły, lecz zarazem z głuchym, bolesnym zgrzytnięciem odpadła i ręka, jak gdyby palce były pręcikami z węgla drzewnego.Z bolesnym zdumieniem podniósł do góry żarzący się kikut nadgarstka.Zrozumiał wówczas, iż jest już martwy, i że znalazł się w punkcie, w którym niemożliwa stała się jakakolwiek pomoc albo próba leczenia.Sprawiało to w pewnym sensie ogromną ulgę, gdyż usuwało ciążące przez cale życie brzemię troski o własne ciało, konieczność czynienia wysiłków, by przeżyć.Koniec z zamartwianiem się o bezpieczną jazdę, z umiarem w piciu i rzucaniem palenia.Bob Tuggey spróbował wrzasnąć, wydając z siebie coś w rodzaju buntowniczego wycia, które miało pokazać Ottonowi i Helmwige, że nie dba o to ani cholery i że na odchodnym rzuca im jeszcze wyzwanie.Lecz do płuc wpadł mu jedynie ogień.Zakrztusił się płomieniem i upadł w przód na siedzenie samochodu, nie wydawszy ani jednego dźwięku.Jego ciało, płonąc, wpadło w szaleńcze drgawki, lecz było to zapewne spowodowane kurczeniem się mięśni.Winylowe siedzenia niemal w jednej chwili zajęły się płomieniem.Podsycany ciepłą oceaniczną bryzą ogień wkrótce zaczął szaleć wewnątrz wozu.Po Bobie Tuggeyu pozostały teraz jedynie nogi, wystające z otwartych drzwi samochodu.Gdy tylko pojazd zapalił się, zaraz ktoś zadzwonił po straż pożarną i z oddali poczęło dochodzić wycie i zawodzenie syren.W tej samej chwili, gdy pierwszy wóz straży pożarnej wjechał na na parking, pontiac wybuchnął, wyrzucając w powietrze ogromną kulę oślepiająco białego płomienia, daleko jaśniejszego i daleko bardziej rozjuszonego, niż mogło to spowodować pięćdziesiąt litrów benzyny.Płonące fragmenty samochodu potoczyły się po parkingu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]