Podstrony
- Strona startowa
- Brooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8
- Brooks Terry Kapitan Hak
- Brooks Terry Potomkowie Shannary
- Brooks Terry Piesn Shannary
- Terry Pratchett Discworld 23 PL Carpe Jugulum
- Chmielewska Joanna Nawiedzony dom (2)
- Raport Witolda Pileckiego
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakiś kształt wyrósł nagle przed nimi.– Detrytus?– To ja, sir.– Gdzie on zniknął? Przecież nie ma tu żadnych drzwi.Jego oczy z wolna przyzwyczaiły się do mroku.Zauważył skuloną sylwetkę pod murem, a stopą zaczepił o kuszę.– Panie Carry?Przyklęknął i zapalił zapałkę.– Paskudnie – stwierdził Colon.– Ktoś mu skręcił kark.– Martwy jest, tak? – upewnił się Detrytus.– To może wezmę i obrysuję kredą jego kontur?– Nie róbcie sobie kłopotu, sierżancie.– Żaden kłopot.Mam kredę przy sobie.Vimes uniósł głowę.Mgła wypełniała zaułek, ale widział, że nie ma tu drabin, nie ma poręcznych niskich dachów.– Wynośmy się stąd – powiedział.Angua stała przed królem.Zwalczyła przemożną chęć, by dokonać Przemiany.Nawet szczęki wilkołaka nie byłyby skuteczne przeciwko temu stworowi.I nie miał tętnicy szyjnej.Nie śmiała odwrócić głowy.Król zbliżał się niepewnie, drgał co chwila i chwiał się, co u istoty ludzkiej sugerowałoby szaleństwo.Rękami poruszał szybko, ale chaotycznie, jak gdyby wysyłane sygnały nie docierały jak należy do celu.Dorfl poważnie go uszkodził swym atakiem.Przy każdym ruchu czerwony blask wylewał się z dziesiątków nowych pęknięć.– Rozsypujesz się! – krzyknęła.– Piec nie był odpowiedni do gliny!Król zaatakował.Odskoczyła.Usłyszała, jak gliniana dłoń rozrąbuje paczkę świec.– Wariat z ciebie! Wypiekli cię jak bochenek chleba! Jesteś niedopieczony!Dobyła miecza.Zwykle go nie używała.Przekonała się, że uśmiech zawsze załatwia sprawę.Golem dłonią ściął koniec ostrza.Spojrzała ze zgrozą na rozerwany metal, po czym zrobiła salto w tył, gdy kolejny cios sięgał już jej twarzy.Wylądowała na świecy i upadła ciężko.Zachowała jednak dość przytomności umysłu, by się odtoczyć, zanim golem ją przydepnął.– Gdzie jesteś?! – wrzasnęła.– Możesz go ściągnąć trochę bliżej drzwi? – odpowiedział jej głos z ciemności pod dachem.Marchewa pełzł wzdłuż chybotliwej konstrukcji podtrzymującej taśmę produkcyjną.– Marchewa!– Już prawie.Król spróbował złapać ją za nogę.Kopnęła i trafiła go stopą w kolano.Ku jej zdumieniu, pojawiło się pęknięcie.Ale pod spodem wciąż płonął ogień.Kawałki gliny zdawały się w nim unosić.Cokolwiek by człowiek zrobił, golem wciąż działał, nawet jeśli był już tylko skupioną chmurą pyłu.– Aha.Dobrze – powiedział Marchewa i zeskoczył z podpory.Wylądował królowi na grzbiecie, jedną ręką objął go za szyję, a drugą zaczął tłuc go w głowę rękojeścią miecza.Golem zachwiał się i spróbował go dosięgnąć.– Muszę wyjąć mu słowa! – wołał Marchewa, gdy gliniane ramiona przelatywały obok niego.– To.jedyny.sposób!Król zatoczył się w przód i trafił w stos skrzyń, które rozpadły się i rozsypały świece po podłodze.Marchewa chwycił go za uszy i próbował przekręcić głowę.Angua słyszała jego głos.– Masz.prawo.do.obrońcy.– Marchewa! Daruj sobie jego prawa!– Masz.prawo.– Odczytaj mu tylko ostatnie!Coś poruszyło się w otwartych wrotach i z wyciągniętym mieczem wbiegł Vimes.– O bogowie.Sierżancie Detrytus!Troll pojawił się za nim.– Tak, sir?– Bełt z kuszy przez głowę, jeśli można.– Jak pan sobie życzy, sir.– Jego głowę, nie moją, sierżancie! Mojej nic nie dolega! Marchewa, zeskocz z tego!– Nie mogę otworzyć mu głowy, sir!– Spróbujemy sześcioma stopami zimnej stali, tylko puść tego gliniaka!Marchewa złapał równowagę na plecach króla, wybrał moment, kiedy golem się zachwiał, i skoczył.Wylądował niezgrabnie na stosie rozsypanych świec.Noga wyjechała spod niego i potoczył się po podłodze, aż zatrzymała go bezwładna skorupa, która była kiedyś Dorflem.– Popatrz no tutaj, szefuniu! – zawołał Detrytus.Król odwrócił się.Vimes nie widział wszystkiego, co nastąpiło potem, ponieważ wydarzyło się zbyt szybko.Pamiętał tylko podmuch powietrza i brzęk odbitego bełtu zlany z drewnianym stukiem, gdy grot wbił się w futrynę za jego plecami.A sam golem pochylał się nad Marchewą, który próbował się odczołgać.Golem wzniósł i opuścił pięść.Vimes nie zauważył nawet ruchu ręki Dorfla, ale nagle znalazła się na drodze, ściskając króla za przegub.Maleńkie gwiazdki światła rozbłysły w oczach Dorfla.– Tssssss!Król cofnął się, wyraźnie zaskoczony.Dorfl trzymał się go i zdołał powstać na tym, co pozostało z jego nóg.I kiedy się podnosił, podnosiła się także jego pięść.Czas zwolnił.W całym wszechświecie nic się nie poruszało oprócz pięści Dorfla.Sunęła niczym planeta, pozornie nieprędko, jednak przerażająco niepowstrzymanie.I nagle król się zmienił na twarzy.Uśmiechnął się na moment przed uderzeniem.A potem jego głowa eksplodowała.Vimes zapamiętał to jak w zwolnionym tempie – jedna sekunda płynącej w powietrzu ceramiki.I słowa.Strzępki papieru wysypały się z wnętrza, wiele, dziesiątki.Spłynęły wolno na podłogę.Król runął powoli, ze spokojem.Czerwone światło zgasło, rozstąpiły się szczeliny pęknięć, a potem były już tylko.odłamki.Dorfl przewrócił się na nie.Angua i Vimes równocześnie podbiegli do Marchewy.– On ożył! – wołał Marchewa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]